W niedzielę idę do kościoła

Moja babcia, gdy byłam mała, mówiła mi: „w niedzielę, nawet igły nie wolno nawlec, a cóż dopiero przyszywać kołnierzyk”. Bardzo dobrze pamiętam te słowa. Ale w życiu jak to w życiu. Płynęły lata. Dorosłe życie, małżeństwo, dziecko własny dom. Tyle różnych obowiązków i prac. Głos babci jakoś przycichł, a potem już go w ogóle nie słyszałam. W niedziele coś się uprało, coś przyszyło, coś sprzątnęło. Ale do czasu. Pan Bóg dał, że przyszła refleksja. Boże, co ja robię, przecież to głupie – mojemu potężnemu Bogu mówić – nie?! On przecież wie najlepiej, dlaczego siódmego dnia tygodnia mam odpocząć, tak jak on, po stworzeniu świata. I wtedy zapadła decyzja. Niech będzie tak jak On chce. Posłucham Go. Bo niedziela to po pierwsze Msza Św. Kiedyś to było oczywiste. Nikt nie dyskutował iść czy nie. Absencja nie wchodziła w rachubę. Najlepsza była poranna, bo potem dzień jest długi i piękny. Z mądrych książek dowiedziałam się, że dobrze jest tego dnia pisać listy – do samotnych, do rodziny, do znajomych. Dobrze jest odwiedzać chorych. Dobrze jest pójść na spacer, popatrzeć na harmonijny świat przyrody. Dobrze jest zaprosić gości, może kogoś pocieszyć, doradzić, wysłuchać. Dobrze jest przeżyć ten dzień, tak jak Bóg sobie życzy. I jeszcze jedno. Po Mszy nie spieszymy się zanadto do domu. Postójmy pod kościołem, porozmawiajmy. Dobre słowo, życzliwy uśmiech, uścisk dłoni – to jest dowód, że zrozumieliśmy Słowo Boże. Św. Urszula Ledóchowska mówiła, że uśmiech to przejaw miłości do bliźniego.
Barbara Krzyżagórska