Pierwsza Komunia święta

Biała sukienka z firanki

Był rok 1946. Rok po wojnie. Mama uszyła mi sukienkę z białej firanki.

 Do tego były tenisówki. Pomalowała je białą pastą do zębów. Uwiła wianek z jaśminu i paprotki. Niestety było gorąco, kwiaty na mojej głowie szybko zwiędły. Czułam niezwykłość poranka. Przez zapomnienie napiłam się wody. Płakałam, bo Komunia Święta miała być przecież na czczo! Myślałam, że to grzech. Na szczęście Siostra Zmartwychwstanka zapewniła mnie, że wszystko jest w porządku.

Pamiętam też pierwszą spowiedź, szukanie w pamięci dziecięcych grzeszków, wielkie przejęcie, szybko bijące serce, pierwsze w życiu rozliczenie sumienia, porządkowanie wnętrza – jak mówią dorośli. I były postanowienia, gorące, przepraszające, poparte łzami. I była powaga. Choć jeszcze dzieci, czuliśmy majestat Chrystusa i Jego Ofiarę. Na wspólnym czarno-białym, komunijnym zdjęciu, mamy poważne twarze. Nasi ojcowie nie wrócili z wojny. Nie wiedziałam jeszcze tego dnia, że od 6-ciu lat jestem półsierotą, a moja mama wdową.

Pierwsza Komunia Święta była jak dobry sen po ciężkich snach wojennych. Gotycki kościół, zapach wiosennych kwiatów, kadzidła, dzwonki, delikatny, słodkawy smak hostii… A potem dla wszystkich śniadanie u sióstr zakonnych. Było kakao!!! Słodkie, pachnące, taki rarytas piłam pierwszy raz w życiu! I ciasto drożdżowe… To było nasze komunijne przyjęcie. A goście? U nas był jeden gość. Ze zrujnowanej Warszawy przyjechała matka chrzestna mojej mamy. A prezenty? Prezent też był jeden – pucharek lodów w parkowej kawiarni. Ale to wszystko nie było tak ważne. Ważne było, że spotkałam Pana Jezusa w Eucharystii. To był najlepszy dzień z mojego dzieciństwa. Odtąd zaczął się nowy okres życia. To Jezus stał się moim powiernikiem, u Niego szukało się pomocy i rady. On nie pozwolił błąkać się, nie pozwolił zgubić się. Bo Chrystus to jedyny, niezawodny, i prawdziwy nauczyciel. 

Barbara Krzyżagórska