Jak to powiedzieć, żeby nie powiedzieć


Więcej ortopatii niż ortodoksji

Nasz problem z przyznawaniem się do winy wynika chyba z nieakceptowania reguł walki duchowej, która zakłada nieustanny wysiłek, zwycięstwa, ale i klęski (które nie są jednoznaczne z grzechami!). Powiedziałbym nawet, że zanika w nas świadomość tej walki. Straciliśmy poczucie nieustannego zmagania się ludzkiego serca, zmagania nie tylko między dobrem i złem, ale także między dobrem rzeczywistym a pozornym. Wolimy wizję statyczną własnego życia duchowego, frontony, które można utrzymywać w czystości, dlatego regularnie je pobielamy jak ewangeliczne groby. W rzeczywistości życie duchowe jest szalenie dynamiczne, wielobarwne: kto nie podejmuje walki, ten przegrywa. To sfera, w której jak nigdzie indziej obowiązuje “efekt motyla": wielkie zdrady i skandale zaczynają się od zlekceważonych drobnych niewierności i półprawd. Tymczasem my nie umiemy pogodzić się z porażką, nie godzimy się na swoją słabość, dlatego wolimy zafałszować prawdę i robić dobrą minę do złej gry. Trudno nam samym się z tym uporać, a co dopiero, jeśli musimy do tej prawdy dopuścić inne osoby.

Trudno powiedzieć, czy spowiadający się najbardziej boją się spowiednika, Boga czy też właśnie samego przyznania się do grzechu. Pewnie wszystkiego po trochu albo też jednoczesnego dramatycznego zapętlenia, tj. reakcji Bożego przedstawiciela na wyznanie grzechów. Niestety reakcje te są często nazbyt emocjonalne. Gniew, złość, wstręt czy nawet nienawiść spowiednika, które znajdują swoje przełożenie na konkretne słowa, a nawet gesty, są niebezpiecznym nieporozumieniem. Gwałtowne uczucia spowiednika, choć mają prawo się pojawiać, powinny być trzymane na wodzy. Tym bardziej że podnoszenie głosu, krzyki i połajanki, które niestety się zdarzają, są często tym silniejsze, im większą frustrację i bezsilność za sobą kryją. Pod względem skuteczności są odwrotnie proporcjonalne do zamierzonego celu. Lepiej być nadmiernie życzliwym niż zbyt ostrym czy agresywnym.

Mówię tu oczywiście o sferze emocji w konfesjonale, a nie o poprawności nauczania, choć może i na ten temat warto zrobić pewną dygresję. W konfesjonale nie ortodoksja jest najważniejsza, ale ortopatia, czyli zdolność właściwego odczuwania. Nie jest przypadkowe, że tak doskonale rozumiemy słowo ortodoksja, a znaczenia pojęcia ortopatia będziemy poszukiwać w słownikach wyrazów obcych. W naszym polskim Kościele bowiem zbyt dużą wagę przywiązujemy do poprawności wiary, ze szkodą dla przeżycia religijnego, dla doświadczenia religijnego, które bez uczuć i emocji jest zimne i puste. Gdyby było inaczej, moglibyśmy się spowiadać maszynie liczącej. Konfesjonał to nie komora celna na pograniczu ziemi i nieba, lecz miejsce spotkania osób, w którym pod osłoną znaków uczestniczy sam Bóg. W imię czego zatem wykluczać z tego spotkania emocje i uczucia, które właściwie traktowane mogą bardzo pomóc autentycznemu doświadczeniu religijnemu?